29 czerwca 2013

Radosław w krainie Ainam

"Czysto logiczne rozumowanie nie da nam żadnej wiedzy o realnym świecie"
Albert Einstein
*
Stukot ciężkich żelaznych butów odbijał się echem od kamiennych ścian sali tronowej. Kroki były szybkie stawiane przez rycerza idącego wzdłuż kolumnady prowadzącej od wielkich mosiężnych wrót wejściowych do samego tronu. Pełnił służbę przy wejściu do sali. Szczerze nienawidził służby w tym miejscu. Nienawidził ze strachu. Krążyły opowieści o tym, jak to wartownicy wracali do domu pod postacią nie określonej brei. Szedł teraz pełen obaw, ponieważ miał zapowiedzieć gościa. Osobę, która rzadko pokazywała się w tej części zamku osobiście, ale często przynosząca złe wieści, o migdałowych brązowych oczach osadzonych w ogorzałej twarzy, z przystrzyżoną bródką w szpic. Spojrzeniem przewiercał człowieka na wskroś. Wartownikowi nie podobał się ton jego głosu, kiedy kazał się zapowiedzieć. Teraz ze wzrokiem spuszczonym na marmurowe płyty, którymi była wyłożona podłoga w komnacie koronnej, szedł w kierunku tronu.
- Zbliż się, żołnierzu. - Słowa zadudniły w uszach rycerza przyklękającego w odległości, jaką nakazuje regulamin. - Wstań i zbliż się, chyba że masz zamiar upiększyć moją komnatę o kolejną kolumnę. - Zaśmiał się potężnie z trafionego w jego mniemaniu żartu.- Jak się zwiesz, żołnierzu?
- Yorooth, mój panie. – Wartownikowi nie było w tym momencie do śmiechu. Czuł, jak pot ścieka mu po głowie chronionej przez kolczy czepiec. - Mój Panie i Władco. - Kontynuował. - O audiencje prosi twój nadworny astrolog, Spekulatrix.
- Spekulatrix powiadasz. Ciekawe, jaką to ważną wiadomość niesie ze sobą? Wprowadzić.
Speculatrix w towarzystwie Yorootha i jeszcze jednego wartownika znalazł się przed obliczem króla. Jego ciężka, mieniąca się kolorami tęczy, bawełniana szata ciągnęła się po marmurach. Ręce chował w szerokich rękawach. Skłonił się wpół i odpowiedział:
- Niech Bogowie obdarzą cię wielkim majestatem i majątkiem zakrywającym najwyższe góry naszego królestwa....
- Dobra, dobra... - Przerwał mu król w sposób, w jaki Yorooth spodziewał by się po karczemnym opoju. - Nie czas i miejsce na wylizywanie rzyci, gwiazdorku.- Mówił jawnie podirytowany - Co takiego chcesz mi przekazać? Wydaje się mi, że coś wręcz przeciwnego Bogowie mi przyszykowali aniżeli majątek zakrywający niedostępne górskie granie , co magiku?
- Powiem tylko dwa słowa królu. Dokonało się.
*
Radosny gwar otaczający stragany na podgrodziu przerwał przeraźliwy krzyk dochodzący z zamkowego wzgórza. Gdzieś w tłumie przestraszona kobieta upuściła przed chwilą kupiony gliniany antałek. Przy stoisku z owocami niechlujnie ubranie dziecko, skorzystało z nieuwagi sprzedawcy i chwyciło bułkę. Niezauważone zniknęło między gęsto zebranym ludem. Można by rzecz w ostatniej chwili, gdyż gęsto zebrany lud szybko się rozrzedził, Ludzie ze strachu w pędzie zabierali swoje sprawunki i kierowali się do swoich domostw. Każdy dobrze wiedział, co ten krzyk oznaczał.
*
Stukanie do drzwi oderwało młodą kobietę od przygotowywania strawy dla swojego lubego. Jak każdego popołudnia wyczekiwała go niecierpliwie w drzwiach ich nowego domu. Była bardzo szczęśliwa od kiedy mąż wyrwał ją z okowów matki każącej całymi dniami wyszywać makatki. Z uśmiechem na twarzy otworzyła drzwi, za którymi stał dowódca straży zamkowej. Żołnierz dla formalności spytał się o jej imię. Bardzo dobrze znał Hadmę. Przykro mu było patrzeć na olśniewająco piękną twarz zalewającą się łzami, kiedy zaczął tłumaczyć, że te dziwnie powyginane zręby żelastwa wymieszane z kawałkami mięsa to jest jej mąż. Przykro mu było również, gdy musiał zostawić ją drapiącą ziemię klęcząc przed szczątkami Yorootha, popadając coraz bardziej w histeryczny płacz. Musiał, jeśli nie chciał podzielić losu nieszczęsnego wartownika. Król nie lubił żołnierzy okazujących współczucie.
*
Obudził go hałas. A właściwie chłód, głód i hałas. Słyszał już opowieści, w których ludzie po imprezach budzili się w dziwnych miejscach i kompletnie nie potrafili sobie przypomnieć, jak do nich dotarli, ale to już przesada. Skąd na jego rękach znalazły się kajdany? I kto w ogóle chciałby go zakłuć w jaskini? Mówił sobie w myślach, że się wreszcie doigrał. Był fanem filmów, o seryjnych mordercach, sadystach i ogólnie z krwawą masakrą w tytule . Pewnie pech tak chciał, że jakiś świr porwał go wracającego do domu i bóg jeden wie co teraz planuje. Co do cholery mają oznaczać te cienie na kamiennej ścianie znajdującej się przed nim? I te odgłosy. Jakby ktoś za jego plecami rozkręcał konkretną bibę. Chciał się odwrócić i zobaczyć, co się tam dzieje. Niestety, łańcuchy mu na to nie pozwalały.
- Jest tam kto?! - Próbował zwrócić na siebie uwagę krzykiem. - Ktoś mi, do kurwy nędzy, może wyjaśnić co się tutaj dzieje? Jarek, to ty mi wywinąłeś ten numer? Odezwij się! Nigdy nie rozumiałem twojego poczucia humoru. Pewnie stoisz za mną ze swoim odpierdolonym smartfonem i kręcisz swój kolejny odpałowy filmik na youtuba, co? Chodź tu i rozkuj mnie. Mam dosyć!
Usłyszał za sobą kroki. Nareszcie. Oby to był Jarek a nie jakiś świr, który może mieć ochotę zrobić z mojego tyłka jesień średniowiecza, pomyślał.
- Rozkuję Cię, jeśli mi powiesz dlaczego śledziłeś Zdziśka? - Usłyszał za sobą gardłowy głos.
- Przepraszam, ale czy my się znamy?
- Wiara patrzcie nie dość, że szpieg to jeszcze warchoł i cham. - Krzyknął gardłowy głos, zapewne do swoich kompanów. - Odpowiesz po dobroci czy mam tobie w tym pomóc, kochasiu?
- Oczekujesz ode mnie kultury, a sam miast patrzeć mi prosto w oczy, oglądasz moje plecy. - Mimo swojego złego położenia pozwolił sobie na odrobinę bezczelności. Wciąż liczył na to, że któryś z jego kumpli wyskoczy zza jego pleców. Tymczasem pozwolił się sytuacji rozwijać samej. - Mam nadzieję, że tylko plecy. Więc jak? Pogadamy jak normalni ludzie?
- Widzę, że dobry humor cię nie opuszcza. Pozwolisz, że coś tobie nakreślę. Wysłaliśmy naszego kompana Zdziśka po niezwykle ważną dla nas rzecz. Mówił, że goniłeś go po lesie. Przez co zgubił to co miał przynieść, a zamiast tego przyprowadził ciebie. Może to z ciebie użyjemy zamiast tamtego składnika do zrobienia potrzebnego nam eliksiru.
- Gościu. Odpierdoliło Ci. O czym ty gadasz? Jakie eliksiry? - Pobladł wyraźnie na twarzy. Postanowił jednak, że zagra na zwłokę. Jeśli to jakiś świr, to musi go zająć rozmową jak najdłużej, by nic mu nie zrobił. Jeśli to Jarek, to prędzej czy później znudzi się tym całym przedstawieniem. - Byłem wczoraj na imprezie. Urobiłem się jak nigdy dotąd, bo urwał mi się film. Wracałem od kumpla. Do domu muszę iść przez las. Pewnie tam zahaczyłem twojego kumpla Zdziśka. Musiał tą ważną rzecz upuścić, pewnie ją podniosłem i chciałem oddać.
- Oddać? Nie wierzę! - Krzyknął. - Zdzisiek choć tu! Powiedz jak było, jeszcze raz!
Nasłuchiwał kroków, ale niczego nie wyłapał. Coraz mniej to się mi podoba, pomyślał. Może Jarek wsypał mi coś do tego ostatniego drinka, a teraz siedzę u niego w chacie i mam złego tripa, a on ma ubaw po pachy. Już ja się z nim policzę jak się obudzę.
- Sam już nie wiem czego ode mnie chciał. - Usłyszał zza pleców cichy, piskliwy głosik. - Wszystko działo się tak szybko. Od momentu kiedy wyrzygał się mi na kolce, uciekałem ile sił. Nie widziałem czy trzyma coś w rękach, czy nie.
- Kolcach ?! - Przełknął wyraźnie ślinę. - Człowieku, nie rób mi krzywdy! Zrobię dla ciebie wszystko, tylko nic mi nie rób. Mam dopiero 20 lat, całe życie przede mną!
- A temu co się stało? - Powiedział gardłowy głos. - Dziwni są ci ludzie. Powoli zaczyna się wyjaśniać, czemu zielony tak uwielbia tą rasę. Boją się z byle powodu i ze strachu wypełnią każdy rozkaz.
- Rozkuj go Ygrenie. - Powiedział Zdzisiek. - On przyszedł spoza czarnej bramy. Nie należy do jaszczurki zasiadającej na tronie.
- Może masz rację... - Zgodził się niepewnie Ygren. - Ja bym jednak mu do końca nie ufał.
- Rozkuj go. Pomyślimy potem. Tymczasem niech dołączy do nas, do ogniska. Zaraz powinna pojawić się reszta.
- Przez tego bladego typka prawie o nich zapomniałem. - Mówił rozkuwając kajdany. - Właściwie jak masz na imię, facet?.
- Radosław.
Rozmasowując nadgarstki, obrócił się by zobaczyć, z kim do tej pory rozmawiał. Nim zemdlał, jego oczom ukazał się niski zielony jegomość ze spiczastymi uszami oraz jeż.
*
Nie przyjemne kołysanie obudziło Radosława z odrętwienia. Podnosząc się, poczuł pod dłońmi miękkie siano. Rozejrzał się. Wóz, na którym siedział, miał eskortę. Kare konie niosły niecodziennych jeźdźców. Czarna skóra dziwnie kontrastowała z różowym przyodziewkiem. I jeszcze te spiczaste uszy, pomyślał, co się oni wszyscy tak na nie uwzięli.
- Obudziłeś się nareszcie. - Usłyszał zza pleców. – No obróć się. Nie chcesz chyba, żebyśmy kontynuowali rozmowę w takich samych warunkach jak w jaskini.
- Nie mam ochoty. - Potwierdził. - Gdzie ja jestem i do kurwy nędzy kim wy jesteście? Jak to możliwe, że... - Urwał w wpół słowa i przez jego ciało przebiegł dreszcz, gdy znowu zobaczył zielonego karła i jeża tuż przed sobą. 
- że z nami rozmawiasz? - Dokończył zielony karzeł. - Nasze imiona już znasz. Gwoli przypomnienia. Ja jestem Ygren, goblin z tyrion. Obok mnie siedzi Zdzisiek. - Wskazał palcem na jeża.
- Obecnie znajdujesz się w naszym królestwie. - Kontynuował po krótkiej chwili ciszy. - W Królestwie Ainam znaczy. Obecnie pod władaniem Ksut'a. Jaszczurzego uzurpatora. Wredny zielony cymbał. Zdziera z poddanych ostatnie grosze. Gobliny, elfy i gnomy wygonił z miast do lasów i jaskiń, zostawiając je ludziom takim jak ty. My się jednak.....
- Wszystko fajnie. - Nie pozwolił dokończyć Ygrenowi. - Nie chcę nawet wiedzieć, kim są Ci różowi wokół nas. Powiedz mi tylko, co ja mam z tym wspólnego? Czemu jadę z wami? W jaskini mówiliście coś o czarnej bramie, przez którą miałem niby przejść. Wróćmy tam. Dosyć mam tego miejsca. Chcę wrócić do swojego.... królestwa.
- Wiem skąd jesteś. Zdzisiu mi wszystko wyjaśnił. Wreszcie. Wierz mi, że też bym wolał, żeby Ciebie tutaj nie było. Mam ważną sprawę do załatwienia. Próbowaliśmy przerzucić ciebie przez bramę na drugą stronę, do twojego świata. Jednak nie daliśmy rady. Brama ciebie odpychała. Nie mogliśmy z tobą do nie niej podejść. Nie wiem dlaczego. Może wszystko wyjaśni osoba do której jedziemy. Starczy tego gadania. Wieczorem wszystko się wyjaśni.
Radosław nie zadawał więcej pytań. Czuł się otępiony. Nie nadążał. Cała ta sytuacja go przerastała. Gnomy, gobliny... co tu się w ogóle dzieje, myślał. Ledwo trzymał się przy zdrowych zmysłach. Położył się wygodnie na sianie i wpatrzony w chmury przepływające przez bezmiar błękitu czekał, aż wóz dotrze do miejsca, ku któremu zmierzał.
*
Na miejsce dojechali, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi. Było jednak jeszcze dostatecznie jasno by móc się rozejrzeć. Chatka stojąca na leśnej polanie, przed którą się zatrzymali, na pierwszy rzut oka wyglądała zwyczajnie, nie licząc faktu, że elewacja była wymalowana na różowo. Podobnego koloru użyto do zabarwienia ubrań czarnych mężczyzn przywiązujących właśnie swe konie do drzew okalających niecodziennie domostwo. Radosław podszedł bliżej chatki. Wyciągnął rękę by dotknąć dziwnej elewacji gdy poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń.
- Ja bym tego nie robił. - Głos należał do jednego z czarnych jegomości. - Ostatnia tego typu próba skończyła się tragicznie.
Radosław przełknął głośno ślinę. Pewnie zaraz z lasu wybiegnie troskliwy miś, pomyślał, w kurtce uszytej z dynamitu i z okrzykiem „allah akbar!” na ustach, wysadzi się rozpoczynając tym pokaz sztucznych ogni.
- Ciebie nie można na chwilę spuścić z oczu. - Mówił Ygren ostrożnie zeskakując z wozu. - Twoja rasa już nie raz musiała ostro płacić za swoją ciekawość.
- Nieważnie. - Przerwał goblin chwilę nieręcznego milczenia. - Mama nadzieję, że znajdziemy jakieś remedium na twój pobyt w naszej krainie.
- Ja również. - odrzekł chłopak.
Nie czuł się za dobrze. Od chwili kiedy się tu pojawił nic nie jadł. Nikt go niczym nie częstował, ale i sam o nic nie prosił. Bał się tego co mogą mu zaproponować.
Z rozmyślań wyrwał go Ygren klepiąc go w biodro. Ruchem głowy wskazał na drzwi, które zaczynały się otwierać. Ze środka wyszedł goblin. Wyglądał jak wypisz wymaluj kompan Radosława stojący tuż obok niego. Wyjątkiem był ubiór. Miał na sobie zieloną tunikę, tonacją mocno zbliżoną do swojej skóry. Ponadto, miał na sobie medalion, luźno zwisający, na długim, srebrnym łańcuchu. Medalion wyobrażał księżyc idący do nowiu.
- Witaj bracie. Witaj Radosławie - W co ja wpadłem, pomyślał Radek. - W niezłe gówno mój chłopcze. Tak, potrafię czytać w myślach. W końcu jestem czarnoksiężnikiem, ale wiedz, że nie spodziewałem się ciebie tutaj. Nie znam się na przepowiadaniu przyszłości.
- Pozwól, że wyjaśnię ci o co w tym wszystkim chodzi. - Kontynuował. - Po pierwsze, nazywam się Jodyna. Jestem szefem ruchu oporu w królestwie Ainam. Jeszcze. To co widzisz, to ostatnia garstka ludzi, którzy chcą się przeciwstawić władzy Jaszczurki oblegającej nasz tron. Czekamy jeszcze na jedną drużynę elfów. Tak Radosławie, ta grupa czarnych kolesi to elfy. Ktoś musiał ci naopowiadać niezłych bajek, jeśli uważasz inaczej. To są członkowie plemienia, którzy twierdzą, że miłość między dwoma mężczyznami jest o wiele bardziej wartościowa, od tradycyjnej. Wracając do meritum. Szykujemy się na ostatnią akcję. Żaden z nas nie chce dłużej żyć w kraju, w którym goblin czy elf nie może być wolny i musi się chować głęboko w lasach czy też w najgłębszych odmętach jaskiń. Wyciągnij to, co masz w kieszeni, chłopcze.
Radosław posłuchał goblina. Z kieszeni wyciągnął jabłko. Nie wiedział czemu go nie wyczuł, aż do tej chwili. Jodyna podszedł i wziął owoc. Chwycił je w swoje obie dłonie i uniósł najwyżej jak potrafił, z wielką czcią.
- Oto nasz ostatni składnik. Dzięki temu zwyciężymy tyrana i przywrócimy świetność starym zwyczajom.
Po tych słowach czarnoksiężnik udał się do chatki. I nie wychodził z niej przez kolejne dwa dni.
*
Jodyna po sporządzeniu swojej mikstury. Nazwał ją jabcok. Na dźwięk tej nazwy Radosław zaczął się śmiać, po czym wyjaśnił goblinowi, że tak nazywają się napoje alkoholowe niskiego sortu w jego rzeczywistości. Natomiast Jodyna wyjaśnił, że nazwa ta pochodzi od starożytnych eliksirów poszerzających zdolności percepcji. Na co Radosław wpadł w jeszcze większy śmiech.
Czarnoksiężnik podirytowany dał natychmiastowy rozkaz do wymarszu. W trasie wtajemniczał każdego z osobna w swój plan ataku na zamek. Radosław przyglądał się wszystkiemu z wysokości wozu z sianem. Przed wyjazdem Jodyna powiedział mu, że jeśli przysłuży się w akcji to pomoże mu wrócić do domu. Po dłuższej kłótni Radosław zauważył, że nie ma innego wyboru jak się zgodzić na warunki goblina. Teraz czekał, aż czarnoksiężnik podejdzie do niego i wyda mu polecenia.
- No mały, czas na ciebie. - Radosław krzywił się słysząc te słowa od niego. - Jesteś jedynym człowiekiem w naszej kompani. Mam na drugim wozie zbroję strażniczą. Chciałbym cię widzieć w niej, zanim dojedziemy do zamku. Przeprawisz nas przez bramę. Resztę ukryję pod jednym z moich czarów. Na razie tyle wiedzy ci wystarczy.
- A czy....
-Nie myśl. - przerwał chłopakowi. - Rób co mówię, a możliwe, że wszystko pójdzie dobrze.
Powiedziawszy te słowa odjechał na swoim kucu na czoło kompanii.
*
Zamek wznosił się na najwyższym wzgórzu w okolicy. Z wież strażniczych rozchodził się widok na wiele hektarów królewskich ziem. Jodyna dobrze o tym wiedział, dlatego gdy kompania wyjechała z lasu, ukrył wszystkich pod czarem. Widoczny jedynie był Radosław. Nieswojo czuł się zakuty w całe to żelastwo. W dodatku nigdy nie jeździł konno. W trasie miał przyspieszony kurs wsiadania i zsiadania z konia. Czarnoksiężnik nie wierzył, jak to możliwe, że chłopak w jego wieku nie potrafi dosiadać konia? Był już prawie przekonany, że cały plan legnie w gruzach, gdy patrzył jak Radek gramoli się na siodło i z niego schodzi. Jednak jeden dzień intensywnego szkolenia przyniósł efekty. Jednak ten dzień musieli odsypiać w trasie. Goblin mówił, że muszą się znaleźć pod zamkiem w odpowiednim czasie, inaczej nici z przygotowaniami. Nigdzie nie widział Ygrena i Zdzisia. Pewnie dostali inne wytyczne.
Teraz kierował się na bramę wjazdową. Nim stanął przed wielką metalową kratą, przejechał przez dziwnie cichą wioskę stanowiącą zapewne podgrodzie zamkowe. O tej porze dnia powinno się w jego mniemaniu coś dziać. Przecież cała wioska nie może sobie ucinać drzemki tuż po przekroczeniu przez słońce zenitu. Cóż, w tej krainie wszystko jest możliwe, pomyślał.
Przed jednym z pierwszych domów widział ciemną czerwoną plamę i parę płytkich dołków. Bał się wyobrażać, co tutaj mogło zajść. Jechał wszak do samej jaskini lwa. Nasłuchał się w czasie trzydniowej wędrówki o tyranii jaszczura. O tym, jak po zwycięskich bitwach nad armiami goblinów urządzał sobie krwawe igrzyska z udziałem jeńców. Przeraźliwe wrzaski dochodziły do przegranych oddziałów będących obecnie w odwrocie, z aren zbudowanych naprędce z wszystkiego, co żołnierze nowego władcy krainy Aiman mieli pod ręką.
Oby Jodyna miał dobry plan, chodziło po głowie Radosławowi, nie mam zamiaru tutaj zginąć.
Do środka dostał się bez większych problemów. Mówił wszystko czego nauczył go Jodyna w drodze. Przedstawił się jako syn młynarza, który nawiasem mówiąc miał go oddać do straży zamkowej zamiast połowy wytworzonej w tym roku mąki. Powoli zaczynał rozumieć, gdzie Ygren i Zdzisiu mogli się podziewać.
W czasie kiedy Radosław przechodził proces wstępnej rekrutacji na stanowisko wartownika. Jodyna z resztą załogi przemknęli się cichcem do sali tronowej.
Gdy stanęli przed srebrną bramą prowadzącą do głównej komnaty uzurpatora, goblin przygotowywał się do rzucenia czaru. Ledwo słyszalny szept oraz dziwna gestykulacja wyzwoliły z rąk czarnoksiężnika sporej wielkości kulę energii, która wysadziła misternie wykonane wrota torując tym samym drogę całej kompani. Elfy z wrzaskiem jako pierwsze wpadły do sali, za nimi kroczył Jodyna zbierając energię do kolejnej kuli energii.
Sala była pusta. Nie było w niej żadnego wartownika, czy nawet tronu.
- Co jest grane?! - Wrzasnął goblin.
- Wszystko ma się w najlepszym porządku. - usłyszał głos z zza pleców. - Myślałeś, że podejdziesz mnie jak głupiego rzezimieszka? Nie ze mną te numery, Jodyna.
Jodyna obrócił się. Ku jego zdziwieniu zobaczył nie tylko jaszczurkę zakutą w srebrną zbroję przewyższającą go trzykrotnie. Zobaczył również Radosława oraz Zdzisia stojących tuż za zielonym jaszczurem.
- O co w tym wszystkim chodzi?! - Wrzasnął po raz kolejny goblin.
- Zaraz zginiesz, więc ci objaśnię. W skrócie, bo nie długo będę jadł kolację. Ten tutaj człowiek jest wyczekiwanym przeze mnie ostatnim elementem, który pozwoli rozbudować moje imperium o kolejne ziemie. - chwycił chłopaka za ramiona, który wyglądał jakby był mocno otumaniony z twarzą wykrzywioną w dziwny uśmiech. - Natomiast ten jeżyk to mój szpieg. Tylko tak mogłem was podejść. Nikt by się nie spodziewał, że jakieś małe stworzonko leśne może pracować dla mnie. Dobra wystarczy tych pogaduszek. Czas skończyć z tobą, Jodyna.
- Twoje niedoczekanie Ksut'cie!
Goblin złożył się do strzału z kuli energii. Uderzył. Trafił. W Zdzisia. Jaszczurka zdążyła zwinnie uskoczyć by zaraz uderzyć z wypadu i ciąć na odlew. Spotkała się jednak z mieczem jednego z elfów, który dzięki sparowaniu tego ciosu uratował Jodynę przed śmiercią. Dając tym samym znak, by całą reszta jego pobratymców rzuciła się do ataku. Byli by pewnie zaszlachtowali jaszczurkę, gdyby nie pojawienie się w czas Speculatrixa, który używając tylko jednego słowa odrzucił całą kompanię od swojego władcy. Nie zdążył jednak ujść przed kulą ognia, która wpierw swoim impetem wkomponowała nadwornego maga i astrologa w jedną ze ścian sali po czym spaliła go na popiół.
Radosław wytrwale stał w jednym i tym samym miejscu nie zmieniając swojego wyrazu twarzy.
Po rozpłynięciu się Speculatrixa w niebyt różowe komando ruszyło do ataku w kupie. Teraz albo nigdy, pomysłał Jodyna. Chwycił z zza pazuchy flakon z cieczą, nad którą tak wytrwale pracował. Rzucił w kierunku Radosława, wypowiadając tym samym jakąś magiczną formułę.
- Teraz patrz Jaszczurku jak to przegrywa się z kretesem.
Gdy ciecz rozlała się na Radosławie. Ten zaczął powoli znikać. Nie mógł zatem zobaczyć jak elfy szlachtują jaszczura, uderzając raz za razem. Nie mógł zobaczyć też, jak to goblin tłumaczy kawałkom pokrojonego mięsa, że Zdzisiu tak naprawdę pracował na dwa fronty.
*
Gwar szpitalnej izby przyjęć dochodził do uszu kobiety jak zza grubej ściany. Jechała ponad godzinę przez zatłoczone miasto. Klnąc na czym świat stoi, czekając w korku wydającym się nie mieć końca, wmawiając sobie przy tym, że ktoś się jednak pomylił i ten który trafił na ostry dyżur to nie jest jej synem.
Białe ściany wydawały się nieznośnie to przybliżać, to oddalać od zapłakanej twarzy. Pielęgniarka uspokajała, że trafił w ręce najlepszych lekarzy w mieście, a operacja którą właśnie się zajmują to dla nich chleb powszedni. Nie chciała jednak wyjaśnić, co tak naprawdę stało się jej synowi. Mówiła tylko, żeby uzbroiła się w cierpliwość, a lekarz wszystko jej dokładnie powie w odpowiednim na to czasie.
Obudziło ją szturchnięcie w ramię. Przez moment była kompletnie otumaniona. Zorientowała się jednak szybko w sytuacji. Stał przed nią doktor. Młody postawny mężczyzna o kruczoczarnych krótko przystrzyżonych włosach. Prosił ją do gabinetu.
- Pani Małgorzato. - powiedział zaraz po tym jak usiadł za swoim biurkiem. - Pani syn będzie żył. Jednakże, musieliśmy amputować mu prawą rękę. - Kobiecie napływały zły do oczu. - Była kompletnie zmiażdżona.
- Kiedy będę mogła go zobaczyć? - Mówiła wpatrując się w swoje drżące dłonie. - Nawet nie wiem, czy to jest mój syn.
- Jeszcze na to za wcześnie. - Doktor złożył dłonie ze sobą i oparł o blat biurka. - Nie tylko pani czeka, aż będzie można odwiedzić pani syna. Znaleziono go w lesie z zakrwawionym mieczem w zmiażdżonej ręce. Dookoła było pełno krwi. Za dużo by należała tylko do niego. W jego krwi natomiast znaleźliśmy substancję mocno wpływającą na percepcję. Bieluń. Przyjął sporą dawkę. Cud, że żyje, nie licząc oczywiście odniesionych ran.
- Dowiem się, kiedy będę mogła odwiedzić Radka? - Odpowiedziała głosem pełnym goryczy zaznaczając przy tym, że inne informacje ją teraz nie interesują.
- Dzień, góra dwa. Tymczasem radził bym pani pojechać do domu, przespać się. Tutaj w niczym pani swojemu synowi nie pomoże. Ma najlepszą opiekę jaką tylko może od nas otrzymać. Sobie natomiast pani może tylko zaszkodzić. Gdy się przebudzi, będzie potrzebował pani silnej i wypoczętej.
Małgorzata z bólem, ale posłuchała rady lekarza i udała się do domu, ale tej nocy nie zmrużyła oka.
Radosław natomiast leżał, w akompaniamencie kardiomonitora. Już za parę godzin otworzy oczy i rozejrzy się ze zdziwieniem. Później wpadnie w rozpacz gdy zrozumie, że jest uboższy o jedną kończynę. Tego samego dnia będzie musiał zmierzyć się z rzeczywistością, odpowiadając na pytania funkcjonariusza policji.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz